To chyba był jeden z tych szarych poranków, które przyszły za wcześnie. Czułam jeszcze powolność, która za moment zmieni się w nerwowość na niedalekiej długiej prostej. Oczy jeszcze lekko podpuchnięte, mimo że od pobudki minęły dwie godziny. Myśli, które zaczynały już krążyć po wahadle. Tu i tam.
Wyłonił się z nietypowej uliczki, pełen przeszłości. Niósł na swoim grzbiecie lakiery, nieco jakby wyblakłe, aczkolwiek i tak jarzyły się klasyką. W ogonie uśmiechnął się Triumph Spitfire. Podkręciłam muzykę. I pod prawą dłonią zaczęłam odliczanie: jedynka, dwójka...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz