wtorek, 26 lipca 2011

w świetle

Ogromny szklany lampion rozprasza światło kulistej świecy, zagnieżdżonej w jego środku jak myśl. Wielokrotne powielenia i odbicia. Wybrałam go sobie i kaprys został spełniony. 


Enlightenment


Miałam wrażenie, że pociągam lekko za szypułki na dnie jego gałek ocznych. Nieprzyzwoicie długo patrzył mi w źrenice, pewny siebie, że Kaliguli nie można się przecież przeciwstawić. Chwilę wcześniej stałam bowiem pośrodku zakopiańskiej sceny jako jedna z uczestniczek konkursu poetyckiego. Wywołana przed jego oblicze, poczułam galaratowatość nóg, cóż z tego, że obutych w kultowe trampki.


Light my fire.


Kiedy snuję rozważania o mężczyznach, myślę o wszystkich powodach zdrad, które ludzkość próbuje skatalogować. Przyrodę cechuje niestałość, czasem cykliczność. Zdrada nie kończy się w łóżku, kończy się w głowie. Tam, gdzie się i zaczyna. 


Lightning bolt.


Oklepane, że po burzy przychodzi słońce. W tym sezonie wiemy, że po burzy przychodzi kolejna. Łańcuch zdarzeń, na końcu których jest odbicie. Odbicie w kałuży. Kałuży czegokolwiek, bywa że i czerwonego wina rozbitego o posadzkę garażu. 


Light me up


Zza szyby auta oglądam sobie testosteron odziany w modne koszule, których guziczki rozpinane są nieczęsto samotnie. Uśmiecham się wówczas do siebie, łagodnie gładząc gałkę zmiany biegów. 

piątek, 22 lipca 2011

trzydzieści cztery mgnienia lata

Marilyn Monroe nie zaśpiewa mi wprawdzie Happy Birthday, co nie oznacza, że nie jest glamour

czwartek, 21 lipca 2011

ktoś to lepiej opisał

W Budapeszcie co trzecia herbaciarnia nazywa się "Nostalgia", dostępne są nostalgia-cukierki, nostalgia pokrywa liszajem ściany domów i bruk ulic. To tęskne wzdychanie do dawnej wielkości, choć ostatnia prawdziwa wielkość miała miejsce ponad pięćset lat temu, za króla Macieja Korwina, jeśli nie liczyć węgierskiej piłki nożnej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oraz międzynarodowych sukcesów zespołów Omega i Lokomotiv w latach siedemdziesiątych. 
.:.
Węgierska dusza jest praprzyczyną wszelkich nieszczęść, a ogólna dusz-ność objawia się w jedzeniu. Węgry to duszny kraj. Mały i nizinny, otoczony górami sąsiednich państw, które to góry kiedyś były węgierskie i Węgrzy nigdy nie pogodzą się z ich utratą. 
.:.
Węgrzy cierpią na chroniczne poczucie wyjątkowości. Nie należąc ani do Słowiańszczyzny, ani do Bałkanów, ani do kultury germańskiej, nie mogą odwołać się do żadnej wspólnoty oprócz tej z Węgrami żyjącymi w sąsiednich krajach. Najbliżsi krewni, Finowie i Estończycy, są zbyt daleko. Należą do innej kultury - chłodnej Północy, polarnych zim, ekonomicznego dobrobytu. Ostatnie wspólne spotkanie miało miejsce grubo ponad kilka tysięcy lat temu, dziś nie udałoby się już znaleźć wspólnych tematów do rozmowy. Już nie ten sam język, nie ci sami bogowie, została tylko wspólna namiętność do samobójstw i nadużywania alkoholu.

niedziela, 10 lipca 2011

szlaban

Warszawa-Jeziorki. Patrzyłam na tę tablicę po skosie, czekając na otwarcie szlabanu kolejowego. Dwadzieścia pięć lat wcześniej przemierzałam ten kierunek z dziadkiem, udając się na grzyby. Szlaban się otworzył.

Chwilę przed tym oglądałam zza szyby domy i nie mogłam zrozumieć tego pędu do stawiania ścian w szczerym polu, na którym w okolicy nie spotkasz drzewa wyższego niż półtora metra. 

wtorek, 5 lipca 2011

men of the day

Żółte A3 zatrzymało się na przeciwległych światłach. Szyba po stronie kierowcy zjechała niemajestatyczne i grube usta wyrzuciły z siebie coś na bruk. A co tam, nie ma to jak miło rozpocząć dzień. 

Ten kontakt był jakby przez papierek w postaci maili czy telefonów. - Faceci trzymają władzę, ale to tylko kwestia czasu. - pomyślałam. Nie mam wprawdzie cierpliwości, ale przekuwam to raczej w atut. 


Otyły, mały, kręcony. Tacy przewijali się przez lokalny urząd pocztowy, a ja bawiłam się w liczenie Conversów. Łącznie z moimi było ich w pewnym momencie aż cztery pary. Zmiksowały się płcie i kolory. 


Starszy gość roznosił na bluzie układ liter: Simple does not mean easy. Esencja dnia. 

piątek, 1 lipca 2011

od tyłu

Rzucona na wieszak biała marynarka, całodzienna towarzyszka, doświadczyła symetrycznej 00:00, kiedy spojrzałam na zegarek. Chwilę wcześniej wykonywałam znane mi manewry parkowania tyłem, zostawiając wilgotne ślady opon na wylewce garażu. Ulice były bowiem mokre, przejechane szczotkami polewaczek. Facet w aucie obok patrzył się na moje felgi, jakby chciał w nich zobaczyć okruchy dnia. Nie mógł jednakże odczytać trasy wiodącej również przez pewne mieszkanie, w którym poczęstowano mnie kawałkami arbuza i rozmową o impulsywnie podejmowanych decyzjach. Zwroty o 180 stopni jak ten w Alejach Ujazdowskich, zgodnie z sugestią dwóch panów, których pożegnałam na opustoszałym z lekka parkingu. Panowie czasem śmiali się ze mną, a na pewno dość często patrzyli w oczy, jak i na widok zza parasoli Qchni Artystycznej. Samotny kieliszek wina stał na stole, a mój sąsiad w różowej lnianej koszuli gładził jego nóżkę. Rozmawialiśmy o podróżach. O Stambule i haremie. Moje niebiesko-brązowe cętki na chuście uniósł lekki wiatr.