niedziela, 30 maja 2010

długa prosta

Są to właśnie te drobne rzeczy, które przypominają ukryte już za plecami zdarzenia. Były zatem misie i inne zwierzątka, które łapkami mocowało się gdzieś na swetrze. Potem, gdy rosłam, zawieszone były na sznurze nocnej lampki. Kurzyły się, aż w końcu zniknęły. Widocznie niecałkowicie. 

W tym wszystkim jest trochę myślenia o czasie, o wędrówkach, które nie prowadziły na rozstaje, a tym bardziej w ślepe oko uliczki. Potrzebuję długiej prostej, rozpędzenia się, a nie redukowania prędkości na nieudolnie skalibrowanych zakrętach.

sobota, 22 maja 2010

uporządkować zmiany

Niesamowity bieg z przeszkodami. Czasami uderzam się tak centralnie w piszczel i uczę się, aby się nie zrażać. Myślę, że w tym roku kończę trzydzieści trzy lata i to jest zdecydowanie kolejny czas na dużą zmianę. Muszę to zrobić, bo inaczej się spalę.

Nie mogę doczekać się tej szafy, aby po latach zacząć porządkować swoje życie, poukrywać te wszystkie płaszcze, marynarki, kartony z butami, które mam na widoku jak w niezłym show roomie. 

czwartek, 20 maja 2010

niebajka

Gdyby to nie była ta gazeta, to może słowa warte byłyby zacytowania. A może nie powinien być ważny tytuł prasowy, tylko sedno, że życie uczy siły, bo oszuści wrażliwość odbierają jako słabość. 

Tak zatem codziennie się uczę, nawet czytając bajki na dobranoc.


Muzyka z filmów Wong Kar-Waia pobrzmiewa z sypialni. Zbaczam myślami gdzieś na daleki wschód, szukając odmienności. Słowiańskość mnie przytłacza. Chciałabym się bardziej odróżniać. Wiem - wyróżniać. 

wtorek, 18 maja 2010

tendencje

Pomyślałam, że może to nieco dziwaczne, ale widocznie ktoś jednak je dokarmiał. Zakaz dożywiania gołębi zaskoczył mnie na pewnej stacji metra. Zaskoczył, jak wiele innych rzeczy. Jak nawet to, że można robić sobie manicure na oczach wszystkich. Tak, ludzie mają tendencję do obierania postawy "akceptuj mnie, kim jestem".
.:.
Dla niektórych był to wielodniowy wyścig Le Mans. Skończyło się melatoniną, krwotokiem i okrzykami samozachwytu w pit stopie. A ja w tym wszystkim ubabrana po łokcie, a może i jeszcze wyżej, bo jako spec od rzeczy beznadziejnych czuję się z tym wszystkim jak wrzucona do wagonika górskiej kolejki, która właśnie udaje się w dół. 

środa, 12 maja 2010

wir

Kiedy pomyślałam, że chciałabym, aby ten dzień się zakończył, stwierdziłam, że nie może nie powinnam tak mówić, bo są przecież tacy ludzie, dla których każda chwila dłużej oznacza więcej. Zatem nie wolno mi składać sobie takich życzeń i nieważne, jaka byłaby ku temu przyczyna.

Słuchałam go, pochylając się nad libańskim daniem, i przecież powinnam się z tym zgodzić, że trzeba częściej niż rzadziej być bezwzględnym i nie bać się zagrywek gdzieś na wysokości splotu słonecznego. Brakuje mi tej sukowatości, mimo że staram się czasami, ale nie wychodzi mi, jakbym chciała. Ale pracuję nad tym, kroczek po kroczku, aczkolwiek zaprzeczyły temu poranne łzy. 

Ale nic, wewnątrz mam jakiś komfort, że będzie dobrze, że to nie wir, który ciągnie mnie na dno.

czwartek, 6 maja 2010

broszki

Jako kobieta mam słabość do wielu rzeczy. Ostatnio kolekcjonuję filcowe broszki, które ubarwiają kołnierze czarnych marynarek. Jest po prostu trochę inaczej, bo raczej nie czuję się kwitnąco. 

poniedziałek, 3 maja 2010

zwierzyniec

Hotel jak hotel. Dziwne było może to, że w nim jeszcze nie byłam, mimo że setki razy miałam okazję przechodzić tuż obok. A raczej byłam, tylko z innej strony. A czy ta strona jakoś się liczy? Może i tak, bo z okien był ten sam widok na park, przez który za czasów studenckich maszerowałam na odleglejsze zajęcia. 

Zatem hotel.

W spokojnej zadumie przeszkadzał mi deszcz oraz krzywe płyty chodnikowe. Wiedziałam, że nie wchodzą w grę żadne szpilki, bo po prostu nie dojdę, załamię się, a może wręcz złamię, zgubię i poobijam sobie palce. Miasto stołeczne nie jest dla kobiet, jest jak dżungla betonowa dla twardzieli o grubych podeszwach. 
Boya hotelowego nie pamiętam. Nie umknął mi natomiast przy wyjściu, otworzył elegancko drzwi i pożegnał. Szalenie ważne jest ostatnie wrażenie, wszyscy kładą nacisk na to pierwsze, a wcale tak nie musi przecież być, chociaż wówczas chciałam je sobie zagwarantować. Przecież nieprzypadkowy był dobór koszuli i broszki jak kotylion. 
Po pierwsze to spotkałam ją. W toalecie o marmurowych blatach powiedziałam jej "cześć", chociaż znałyśmy się tylko z sąsiedzkiej windy. To był taki miły akcent, przełamanie mojego wewnętrznego lęku, że co ja tu do cholery robię. Co mam wspólnego z tymi nadętymi facetami, którzy pompują swoje ego z prędkością wymiany wizytówek. Ale cóż, powiedziałam a, to powinnam wyrecytować pozostałe literki alfabetu.

Doszłam do K jak kobiety.
Stałyśmy wokół okrągłego stolika. Wyszło to jakoś naturalnie, może nieco wbrew biologii. W biznesie podziały są jednak utrwalone, mimo tuszowania tego przez obie strony. Kobiety tuszują oczy, a co czynią zatem mężczyźni? Orkiestra-tusz?
Rozdałam kilka wizytówek. To nie czas i miejsce, aby pisać, co wówczas czułam. Mój wewnętrzny robak był dość pracowity i wiercił mi dziurę w brzuchu. A myśli były jak konie, w galopie. Po prostu zwierzyniec.
Z tego wszystkiego wyniosłam przekonanie, że trzeba pielęgnować. Siebie, kontakty, dalsze otoczenie. Nie oczekiwać zbyt wiele, bo samo oczekiwanie to za mało. Zastanawiające było dla mnie to, czy moje sianie przyniesie owoce. Nawet zakazane, oby tylko nie zepsute.