Tramwaje zasypiały na tej pętli, mrucząc do dwojga ludzi, żeby może dali sobie spokój i nie hałasowali słowami wyrzucanymi z gardła jak pociski. Ona czuła, jak ta pętla właśnie się na niej zaciska, że nie widzi jej końca bądź początku, za który mogłaby chwycić i rozwiązać ten węzeł ludzkich żalów.
Zamilkła. Brakowało jej powietrza w nieparną noc. Brakowało jej porozumienia, które stanowiłoby pomost nad smródką, która zatruła fekaliami atmosferę. Brakowało jej szarości, bo przecież wszystko nie może być wyłącznie czarne albo białe. O kolorze nie myślała, było już grubo po zachodzie słońca.
Trzymała ręce w kieszeniach. Bawiła się łańcuszkiem od pilota, zamykając i otwierając bramy w swej głowie. - Uciec czy zostać? - kołatało jej w duszy. Nie mogła rzucić monetą, czekała zatem na jakiś cud, który zatrzyma to migotanie, od którego było jej już niedobrze. W drodze do głębi siebie pozostał jej jedynie podjazd, na którego szczycie zawsze się bała. Czy przypadkiem nie wpadnie na kogoś.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wpaść to jeszcze nie ból … przy okazji nie naciąć się. ;-)
OdpowiedzUsuń